W dniu 09.05.2021 o 14:59 Budzik <b...@p...o.n.e.t.pl.nie.spam.oj>
pisze:

> Użytkownik FEniks x...@p...fm ...
>

Trochę trwało, zanim z nim porozmawiałem.

>>
>> A, no to źle zrozumiałam. Ale jeśli miał kontakt z zakażonym
>> kolegą i okazałoby się, że jednak chwycił covida, to mógłby
>> narazić cały oddział potencjalnie najbardziej zagrożonych
>> pacjentów. Więc w sumie nie dziwi mnie ta ostrożność.
>
> Mnie tez nie, zwłaszcza ze zakładam iz oceniono ze mozna o 10 dni
> przesunac jego wizyte w szpitalu a nie ze umierajacemu powiedziano NIE
> BO NIE.
>

Oceniono przy pomocy szklanej kuli. Dawno nie byłem w szpitalu, ale z jego
relcji wynika, że tej "oceny" dokonała pani w recepcji (?) na podstawie
standardowego pytania: czy w ciągu ostnich 14 dni miał pan kontakt z
chorym na covid. I on jak głupi się przyznał, że tak.
- A to do widzenia, bla bla bla, bo covid.
Pytanie, czy gdyby się nie uparł i nie wykonał kilku telefonów (do lekarzy
tym razem) aby dostać się do szpitala to czy by umarł? Raczej nie. Czy
odbiłoby to mu się na zdrowiu? Nie mnie oceniać, w pracy nie było go
jednak przez trzy tygodnie (jeśli o czymś to może świadczyć).
Czy był to odosobniony przypadek? Nie sądzę - to druga podobna sytuacja w
niewielkiej grupie moich znajomych. Ktoś bardziej chory a mniej
zdeterminowany, np. starszy, mógłby tego nie przeżyć i voila! mamy
kolejnego pasażera tupolewa.

Ciekawostką jest fakt, że test który robił w sobotę miał "okres ważności"
72h, a przyjęli go w środę, już bez kolejnego testu...

(?) bo jak nazwać miejsce, gdzie zgłaszasz się po przyjściu do szpitala, a
siedzi ubrana na biało osoba, raczej nie lekarka.
--
Pozdrawiam
Kamil